Katarzyna Jackowiak – dyrektor Szkoły Kwitnącej Myśli w Ostrowie Wielkopolskim

Edukacja alternatywna.

Pedagogika Marii Montessori coraz częściej pojawia się w dyskusjach polskich nauczycieli i rodziców małych dzieci. Czasem nawet na okładkach nowych książek w księgarniach. Najczęściej temat ten wywołuje zachwyt. Zaraz potem zdziwienie. Dlaczego ta rewelacyjna forma edukacji nie została jeszcze wdrożona we wszystkich przedszkolach i szkołach? Dlaczego nie ma jej przynajmniej w większości tych placówek?

Ja, jako matka i jako dyrektor prywatnej szkoły podstawowej, podzielam ów zachwyt i zdziwienie, a jakże! Czyż nie jest bowiem oczywiste, że samodzielność naszych dzieci jest ważna w kontekście ich przygotowania do życia?

Samodzielność w naturalnym przyjaznym otoczeniu.

Czy można zaprzeczyć, że odpowiednio przygotowane otoczenie sprzyja procesom uczenia się?

Pięknie byłoby też pozwolić dzieciom robić to, czego pragną w danej chwili i cieszyć się ich sukcesami osiągniętymi dzięki polaryzacji uwagi.

Polaryzacja uwagi to szansa na pełne zaangażowanie dziecka.

Przekonuje mnie również pomysł tworzenia grup (klas) mieszanych pod względem wieku i wykorzystanie koncepcji edukacji kosmicznej. To zbliżenie do naturalnych warunków rozwojowych wiąże się według mnie z proekologicznym wychowaniem (tak ważnym dla mnie osobiście). Natomiast miłość, o której tyle pisała Maria Montessori, to jedna z podstawowych wartości kultury europejskiej, nieprawdaż? Dlatego stworzyłam Szkołę Kwitnącej Myśli, której koncepcja nauczania odwołuje się bezpośrednio do idei Montessori.

Promujemy świadomą i zaangażowaną pedagogikę opartą na relacjach.

Uważam jednak, że nie istnieją rozwiązania absolutnie uniwersalne, doskonałe, możliwe do wykorzystania w każdym miejscu i czasie. Dlatego postanowiłam podzielić się
z Wami refleksjami dotyczącymi wdrażania metody Montessori. W kolejnych rozdziałach odwołuję się do własnych przemyśleń, obserwacji i doświadczeń zdobytych w Szkole Kwitnącej Myśli w Ostrowie Wielkopolskim. Korzystam z techniki „adwokata diabła”. Wskazuję pojawiające się czasem przeszkody w realizacji założeń pedagogiki Marii Montessori w pracy z dziećmi. Przeszkody te natomiast można pokonywać sięgając do różnych innych metod alternatywnych (i nie tylko). Zarówno tych już powszechnie znanych, jak i tych nowszych, zdobywających dopiero uznanie.

SAMODZIELNOŚĆ.

Najczęściej cytowanym zdaniem Marii Montessori jest to zachęcające dorosłych do pozostawienia dzieciom przestrzeni, w której mogą kształtować swoją samodzielność:

Pomóż mi zrobić to samemu.

  • Czy jednak jest to takie proste, jak by się mogło wydawać po pierwszym przeczytaniu?
  • Czy dzieci zawsze są chętne do podejmowania trudu własnoręcznego wykonywania powierzonych im zadań?
  • Czy my, dorośli, potrafimy zrezygnować z tej najprostszej formy dominacji nad dzieckiem, jaką jest wyręczanie go? To niestety wiąże się z podkreśleniem jego braku umiejętności i wiedzy!

Pomimo rozmaitych przeszkód Szkoła Kwitnącej Myśli stawia samodzielność wśród najważniejszych cech swoich uczniów.

Nasza szkoła zachęca dziecko do nauki poprzez działanie.

Nauczyciele przyjmują w procesie wychowawczym i dydaktycznym funkcję pomocnika. Postawa osoby towarzyszącej dziecku w poznawaniu świata, zdejmuje z nas jakoby obowiązek wielkiego zaangażowania w podejmowane wspólnie działania. Teoretycznie zatem ten jakże ważny element idei Montessori – samodzielność powinien być
„z otwartymi rękami” przyjmowany przez wszystkich edukatorów. Dotyczy to również rodziców!

Rodzice współuczestniczą w nauczaniu dziecka.

Tymczasem zdarza się, że 9-letni synek świadomie wychowującej go matki nie potrafi zawiązać sobie butów. Jest w stanie długo leżeć pod drzwiami i błagać mamę o to, by go wyręczyła. Młodsze dzieci w takich sytuacjach często również płaczą. Takie zachowania są zazwyczaj efektem przyzwyczajeń wynikających z codziennej rutyny. Na przykład mama spiesząca się do pracy woli szybko sama ubrać synka przed wyjściem do przedszkola. Być może wyrzuci z siebie zdanie: „Ach, kiedy ty się tego wreszcie nauczysz?”.

Jednocześnie trudno jej się powstrzymać od nadmiernego ingerowania w ten proces uczenia się albo raczej przeszkadzania w nim. Tłumaczy się wyższą koniecznością – na przykład pracą. W ten sposób utrwala w dziecku zachowania powielane później w jego życiu – bierności, oczekiwania na wyręczenie, żądanie „pomocy”. Takie dziecko będzie w szkole wymagało wiele od nauczyciela, nie podejmując ze swojej strony wysiłku. Jego samodzielny wysiłek jest jednak kluczowy, jeśli chodzi o efektywność procesu edukacyjnego. Dlatego tak ważny jest ciągły kontakt rodziców z nauczycielami.

Cierpliwością i współpracą z rodzicami rozwiązujemy problemy.

Wspólne ustalanie strategii wychowawczych daje najlepsze efekty. Konsekwentne wdrażanie ich w dwóch przestrzeniach życiowych – w domu i w szkole. Kształtowanie samodzielności ucznia w szkole montessoriańskiej może nie przynieść oczekiwanych efektów, jeśli proces ten nie jest oparty o ścisłe współdziałanie z rodzicami.

Skoro przeszliśmy na „szkolne podwórko”, przeanalizujmy kolejny prosty przykład:

Matematyczka zaleca swoim uczniom korzystanie z zeszytów ćwiczeń, w których trzeba jedynie wpisywać cyferki w odpowiednich miejscach. Nie trzeba tam pisać żadnych zdań, a może nawet wyrazów. Wydaje się to zupełnie naturalne, a nawet korzystne. Jest oszczędność czasu, skupienie wyłącznie na obliczeniach. Przecież ta pani jest odpowiedzialna tylko za nauczanie matematyki. W efekcie jednak uczeń nie lubi języka polskiego, bo musi pisać za dużo niepotrzebnych zdań. Pojawia się ogólna niechęć do szkoły.

W tym przykładzie istotne są dla mnie dwa aspekty. Pierwszy dotyczy typowego dla szkół publicznych podejścia do podręczników i ćwiczeń jako niezbędnego elementu edukacji. Oczywiście Maria Montessori z nich nie korzystała, zatem możliwe jest porzucenie uniwersalnego zestawu brulionów. Co w zamian? Robienie zadań i pisanie notatek w zeszycie? Ta metoda wydaje się być kontrowersyjna, to jakby powrót do „szkoły pruskiej” tak bardzo od dawna negowanej przez postępowe środowisko edukacyjne.

W tym kontekście jednak zapytam – dlaczego nie?

Wybierajmy to, co najlepsze z różnych systemów nauczania.

Ogólnie młodzi ludzie zaczynają zapominać jak się pisze ręcznie, nie potrafią w szkole średniej samodzielnie robić notatek. Powrót do zeszytów może im pomóc. Paradoksalnie na postulat robienia notatek można spojrzeć też z zupełnie innej perspektywy. To może być odejście od podręczników i gotowych zeszytów ćwiczeń takich samych dla każdego ucznia w klasie. To z kolei jest przecież koncepcja rodem z alternatywnych nurtów edukacyjnych – jak choćby szkoły waldorfskiej. Ponadto, kiedy dziecko musi samo narysować tabelkę, zadbać o czytelnie sformułowaną i graficznie ułożoną notatkę, wykonuje znacznie więcej czynności przy jednym zadaniu, a tym samym znacznie więcej się uczy. Spójrzmy na to jeszcze szerzej.

Takie podejście pedagogiczne jest wsparte najnowszymi badaniami naukowymi.

Warto wszakże przypomnieć, że badania neurologów już dawno temu wykazały niezaprzeczalny związek manualnych działań młodego organizmu z rozwojem jego mózgu. Zatem im więcej i im dłużej dziecko manipuluje swoimi rękami i palcami, tym więcej jego mózg będzie wytwarzał połączeń między neuronami. Tym bardziej jego umysł będzie sprawny. Zatem – proponuję samodzielne robienie notatek! Pamiętajmy jednak zawsze o tym, że każde dziecko jest inne. Te notatki mogą się skrajnie różnić w poszczególnych zeszytach. Wśród naszych uczniów znajdziemy takiego, który uwielbia rysować. Inny natomiast lubi tabelki i precyzyjne wyliczenia. Obaj wymagają zatem odmiennego podejścia ze strony nauczyciela. Metodę dopasowyjemy zatem do danej sytuacji.

Stosujemy elastyczne wymagania indywidualnie dostosowane do dziecka.

Wróćmy jednak do analizy przypadków.

Drugim aspektem mojego szkolnego przykładu jest standardowe restrykcyjne oddzielanie treści nauczania poszczególnych przedmiotów. Jakże często w szkołach publicznych nauczyciel określa się mianem „humanisty” nienawidzącego matematyki albo „ścisłowca” bojącego się książki jak ognia. Wówczas próbuje narzucić swoim uczniom własną opinią o nadzwyczajnej wadze przedmiotu przez niego nauczanego. Powoduje to zagubienie młodych umysłów i sugerowane wybieranie priorytetów. Dzieci nie potrafią wtedy samodzielnie wybierać swoich własnych dróg. W konsekwencji młody człowiek nie potrafi odpowiedzieć sobie na pytanie: „Jakie są moje własne fascynacje i talenty?”. Po kilkunastu latach nauki nie jest w stanie zdecydować, czym chciałby się zajmować w życiu. Wiedza kojarzy mu się z komodą pełną oddzielnych szuflad. Nie wie, którą ma otworzyć? A przecież świat jest jedną całością.

Stosując rozsądne scalanie przedmiotów nauczania umożliwiamy dziecku wszechstronny rozwój.

Maria Montessori nie musiała łączyć. Jej celem nie było integrowanie treści. Dla niej świat był całością od początku i taki świat przedstawiała swoim uczniom. Panowała nad całym zakresem edukacji i samodzielnie wykonywała swoje pomoce naukowe lub zlecała ich wykonanie według własnego pomysłu. Dziś ludziom trudno jest przyjąć taki stan rzeczy. Tylko w nielicznych szkołach jeden lub dwóch nauczycieli towarzyszy uczniom w zdobywaniu wiedzy ze wszystkich przedmiotów.
Wiele razy w placówkach publicznych słyszałam opinie, że nikt, a w szczególności nauczyciel nie może być specjalistą od wszystkiego. Oczywiście częściowo się z tym zgadzam. Nie ma ludzi wszystkowiedzących. Osobiście jednak jestem dość wymagająca w stosunku do siebie i innych nauczycieli. Szczycimy się przecież wyższym wykształceniem. Dlatego matematyk powinien moim zdaniem zwracać uwagę na to, jak formułują i piszą zdania jego uczniowie. Polonista analizując utwory literackie nie może ominąć kwestii logicznego myślenia, wyciągania wniosków, szukania powiązań między wątkami fabularnymi. W ten sposób te dwa przedmioty, zazwyczaj postrzegane jako skrajnie oddalone, zbliżają się. Nie chodzi mi w tym wywodzie bynajmniej o to, żeby każdy pokochał wszystkie przedmioty. Pragnę zasugerować możliwości uniknięcia powstawania uprzedzeń, ponieważ mogą one stanąć na drodze samodzielnego dokonywania wyborów przez naszych uczniów. Próbuję wskazać drogi, którymi możemy na nowo łączyć świat w całość, podążać w stronę integrowania treści nauczania. Dzięki temu nasi wychowankowie będą mieli szansę na swobodne eksplorowanie wiedzy. W praktyce przełoży się to na świadome wybieranie.

Współczesny efekt metody Montessori – odpowiedzialność za życie.

W powyższym rozważaniu pojawiło się kilka istotnych elementów niebędących w centrum zainteresowania Marii Montessori. Ich obecność może wpłynąć na kształtowanie samodzielności dziecka w wieku szkolnym.

  • Po pierwsze – niezwykle istotne jest współdziałanie rodziców z nauczycielami.
  • Po drugie – owocnym może okazać się powrót do tworzenia (bez dyktowania) notatek w zeszytach uczniowskich.
  • Po trzecie – poszukiwanie dróg łączących ze sobą treści z różnych dziedzin.

Dlaczego Maria Montessori nie ujmowała powyższych postulatów jako istotnych w swojej koncepcji nauczania? Niezaprzeczalnie przynajmniej jednym z powodów jest to, że żyła w innych czasach. Tworząc „domy dziecięce” nie mogła liczyć na wielkie zaangażowanie rodziców w edukowanie swoich dzieci. Pochodziły one z prostych rodzin robotniczych. Dorośli zajęci byli ciężką pracą – najpierw w fabryce, potem w domu. Pamiętajmy, że wtedy jeszcze nie było pralek, zmywarek, odkurzaczy i robotów kuchennych.

Tymczasem obecnie dużo mówi się o współodpowiedzialności rodziców za efekty wychowawcze i dydaktyczne w szkole. Dziś istnieje taka możliwość, aby mama wstała z łóżka o 10 minut wcześniej, aby przed wyjściem spokojnie popatrzeć na powolne działania malucha. Może np. w tym czasie poczytać sobie poranne wiadomości. Niestety paradoksalnie wzrasta poziom roszczeniowości rodziców i ich ignorancja wobec własnych obowiązków. Rodzice desperacko szukają spokoju w chaosie współczesnego świata. W domu najczęściej święty spokój daje im dziecko zamknięte w swoim pokoju z komputerem. Rodziny robotnicze z początku XX wieku nie oferowały swoim dzieciom kompletu zeszytów, zestawu podręczników i komputerów. Nie było zatem mowy o analizowaniu sensowności ich używania. Poza tym w tej chwili historia edukacji potoczyła się już ponad sto lat dalej i powszechny obowiązek nauki z podziałem na konkretne dziedziny wiedzy wrósł w naszą świadomość tak bardzo, że odejście od tego wiąże się z wielkim wysiłkiem woli.

Sądzę jednak, że warto podjąć ten wysiłek, aby nasze dzieci mogły naprawdę samodzielnie określać swoje zainteresowania, wybierać ulubione płaszczyzny działania, zgłębiać fascynujące ich dziedziny wiedzy.