Przygotowane otoczenie

Kolejnym hasłem nierozerwalnie związanym z pedagogiką Montessori jest przygotowane otoczenie. Kiedy patrzę na zdjęcia wnętrz placówek montessoriańskich, widzę zazwyczaj idealnie czyste przestrzenie. Niewielka ilość przedmiotów umieszczona jest na półkach w doskonałym ładzie. Dzieci wyglądają jakby były ustawione również w specjalnie dla nich wybranym miejscu. Wtedy moje myśli zaczynają podążać w dwóch różnych kierunkach. Jeden z nich warunkuje ta część mojego mózgu, która przechowuje zachwyt materiałami edukacyjnymi. Należą do nich kolorowe koraliki, plansze do nauki tabliczki mnożenia, puzzle obrazujące matematyczne podnoszenie liczb do potęgi drugiej itd.

Śliczne, estetyczne, profesjonalnie wykonane pomoce dydaktyczne.

Przypominają mi się moi koledzy i koleżanki z podstawówki, którym tak trudno było pojąć te obliczeniowe zawiłości. Współczuję im, że nie mieli do dyspozycji tych wspaniałych pomocy dydaktycznych. Nie mieli po prostu odpowiednio przygotowanego otoczenia. Przeciwnie – musieli się borykać się z abstrakcyjnymi działaniami. Niestety często odnosili na tym polu bolesne porażki. Zaraz, zaraz! Czy to oznacza, że przygotowane otoczenie może wyglądać tylko tak, jak na tych pięknych zdjęciach reklamowych? No chyba nie!

Z przeciwnej strony nadciągają zatem wspomnienia z moich pierwszych wizyt w niemieckiej wolnej szkole w Wallmow. Tam również wcielano w życie idee Marii Montessori. Jednakże towarzyszyły mi wtedy dwa zaskakujące spostrzeżenia. Jedno z nich to wrażenie ogólnego „bałaganu”. Drugie dotyczyło „nieudolnie” wykonanych zadań. Chodzi mi o plakaty wiszące na ścianach lub inne uczniowskie wytwory ustawione w różnych kącikach. Przyglądając się jednak bliżej codziennej pracy w tejże szkole, szybko zauważyłam, jak świetnie wszyscy ze sobą współpracują. Wyraźnie zwracały uwagę dobre relacje uczniów z nauczycielami. Z czasem poznałam głębokie przekonania, które były podstawą ich funkcjonowania.

Dobre relacje to klucz do tworzenia motywacji wewnętrznej.

Tam rzeczywiście dzieci były samodzielne! Nie przeszkodził im gdzieniegdzie panujący nieład, wręcz przeciwnie – służył im w rozwoju. Sprzątać nie uczymy się w idealnie uporządkowanej przestrzeni.

To wyzwania umożliwiają rozwój.

Wnioskuję z tego, że katalogowe wyobrażenia pomieszczeń szkoły montessoriańskiej nie są jedyną możliwą formą realizacji postulowanego przygotowanego otoczenia.

Skąd jednak biorą się tak wielkie różnice w postrzeganiu przestrzeni, które przecież odwołują się do tych samych założeń? Sądzę, że są różne drogi umożliwiające dotarcie do tych samych celów. Można wyłożyć odpowiednią sumę pieniędzy i otworzyć placówkę wyposażoną w nowiuteńkie meble i nietknięte jeszcze dziecięcą ręką cudowne materiały do nauki. To piękna perspektywa początku. Nie wszędzie jednak pojawiają się takie możliwości. W Wallmow na przykład podstawą istnienia szkoły były (i nadal są) inne priorytety. Nie chodzi o to, aby coś idealnie wyglądało. Najważniejsze jest to, aby służyło celom nadrzędnym. Na wspomnianych plakatach były napisy nie wydrukowane i nie napisane przez nauczycielkę. Literki mogły być krzywe, ponieważ były samodzielnie przez ucznia napisane. Przy wejściu były porozrzucane buty i piach, ponieważ żadna sprzątaczka nie sprzątała po dzieciach. Chodzi o to, aby dzieci same zamiatały i układały.

Dzieci same dbają o porządek w szkole.

Idąc dalej tym tropem, ważny jest cel, a nie wygląd. W jakimś kącie sterta rozmaitych poduszek nie leży bez powodu. Czeka na kogoś, kto będzie potrzebował się w ich schować i odpocząć.

Oto wartościowy cel nadrzędny!

To samo dotyczy innych elementów wyposażenia wnętrz. Uważam, że meble nie muszą być przywiezione prosto z fabryki, aby realizować określone cele, aby zapewniać przygotowane otoczenie.

Użyteczne meble mogą być stare.

Mała wiejska szkoła alternatywna może zorganizować przestrzeń na własny sposób według własnych możliwości (również finansowych). Potrzebne są po prostu regały wzdłuż ścian. Pomoce dydaktyczne rozłożone są na nich w taki sposób, który daje dzieciom dostęp do wybranego elementu bez żadnych przeszkód. To nie wymaga specjalnych aranżacji.

Zapewnia to bardzo proste wyposażenie.

W Szkole Kwitnącej Myśli także staramy się tworzyć przygotowane otoczenie zgodnie z własnymi zasobami i celami. Stworzyliśmy naszą placówkę po kilku latach współpracy z niemieckimi nauczycielami. Koncepcję nauczania i funkcjonowania opieramy głównie na propozycjach Marii Montessori. Całkiem sporo jednak konkretnych rozwiązań organizacyjnych zaczerpnęliśmy z Wallmow. Tamtejsi pedagodzy wypracowali warunki procesu dydaktycznego, z których my obecnie korzystamy głównie w starszych klasach. W pewnym sensie zatem współistnieją w mojej codziennej pracy te dwa źródła inspiracji wyżej opisane. Z jednej strony wyznaczam w sali lekcyjnej półki z miejscami dla poszczególnych pomocy dydaktycznych. W korytarzu dla porządku buty i papcie również mają swoje miejsca na półkach. Z drugiej strony – czekam cierpliwie do ostatnich miesięcy roku szkolnego aż dzieci nabiorą odpowiednich nawyków. Nigdy nie jest tak, że powiemy im, jaka jest zasada – „należy wszystko kłaść na swoje miejsce” – i od razu każdy o niej pamięta. Przybory szkolne i pomoce dydaktyczne mają swoje wyznaczone na stałe pozycje, a jakże. Codzienność pokazuje jednak, że trzeba się godzić z szukaniem mazaków wśród kredek, a gumek wśród ołówków i zabierać literki z półki matematycznej.

Taka proza szkolnego życia jest jednocześnie okazją edukacyjną.

Dzięki niej łączymy dydaktykę z wychowaniem. Przy każdym zadaniu dziecko uczy się, jak ważny jest porządek i jak go utrzymywać. Przypominam w tym miejscu o tym, że odkładanie na swoje miejsce wszystkich przedmiotów w sali lekcyjnej jest jedną z podstawowych zasad Montessori i jest ściśle związane z odpowiednio przygotowanym otoczeniem.

Każda rzecz ma swoje miejsce.

Wspomnę jeszcze o materiałach edukacyjnych, które wcale nie muszą być kupione w specjalistycznym sklepie. Maria Montessori sama opracowywała pomysły na swoje pomoce dydaktyczne. Często je też sama wykonywała, tylko czasami zlecała trudniejsze prace. Chcę tutaj przypomnieć, że każdy nauczyciel może samodzielnie przygotowywać różne elementy otoczenia w przestrzeni szkolnej. Poza tym najlepszym rozwiązaniem jest takie zorganizowanie procesu dydaktycznego, aby to uczniowie tworzyli swoje materiały.

Dzieci lubią malować, rysować, wycinać, kleić, a nawet piłować, przybijać i ścierać.

W tym twórczym działaniu wiele się uczą, a może nawet uczą się najwięcej. Tak przynajmniej wnioskujemy z własnego doświadczenia.

Uczniowie sami mogą tworzyć pomoce dydaktyczne.

Tego typu dywagacje związane z przygotowanym otoczeniem pojawiają się często w mojej codziennej pracy dydaktycznej. Podam kolejne przykłady. Jednego dnia zdziwiłam się, kiedy jakaś dziewczynka nie chciała korzystać przy liczeniu z pięknych kolorowych koralików. No cóż, zaakceptowałam jej wybór – stare odrapane liczydło albo szare patyczki też są na swój sposób piękne. Innym razem przedmiotem dyskusji stała się szafa na materiały plastyczne. Pamiętając, że w miejscu do nauki nie powinno być zbyt wielu rozpraszających bodźców, zaproponowałam wymianę niektórych mebli. Okazało się jednak, że dzieci wolą mieć w sali szafę pomalowaną kolorowymi farbami. Nie odpowiadało im zastonowanie farby lekko brązowej. Zgodziłam się z ich wyborem. Wszakże żywe kolory pobudzają dzieci do aktywności i stymulują pracę mózgu. Z tych dwóch sytuacji wyłania się następny ważny postulat.

Dajmy dzieciom możliwość wyboru.

Dajmy dzieciom możliwość wyboru.

No właśnie! Naprawdę jest wiele elementów przygotowanego otoczenia, o których uczniowie mogą sami decydować. Moim zdaniem uczniowie powinni brać aktywny udział w kształtowaniu warunków swojej edukacji. Dotyczy to również przestrzeni do nauki. W tym zakresie także mogą dokonywać wyborów. Dokonywania wyborów też uczymy wychowanków Szkoły Kwitnącej Myśli. Należy to przecież do głównych kompetencji przyszłości. W ten sposób łączymy pedagogikę Montessori z realiami i potrzebami współczesnego świata!